Środa, 11.11.1998r.
Jest stosunkowo zimny i pochmurny dzień. Wybiła godzina 14. Jedziemy z ojcem po silnik do WSK 125.
Pod płotem u wujka (w rzeczywistości dalsza rodzina ojca) stoi M06-64 bez silnika, jest już jednym kołem moja, muszę tylko załatwić silnik. Ojciec po licznych naleganiach wymyślił, że jeden z jego znajomych może mieć silnik. Zadzwonił i okazało się, że ma. Umówiliśmy się na 14, w końcu Święto więc każdemu pasuje. Oglądamy silnik. Owszem to silnik..... ale brakuje 2/3 żeberek, kapy od strony sprzęgła i do tego wał się nie kręci. Jestem podłamany - silnika nie ma, więc z WSK też nic nie będzie. Nagle ojciec pyta znajomego: "Słuchaj, a co się stało z Twoją WSK, tą czarną ?" Zapada cisza i odpowiedź, której się nie spodziewałem: "A tam stoi pod wiatą, przykryta folią, już tak z 10 lat stoi, żal mi ją na złom wywieźć". Idziemy obejrzeć. Hmmm, nie jest najgorzej, trochę braków, syf straszny, ale rokuje na przyszłość. Znowu pytanie ojca: "Sprzedasz?". Po chwili zastanowienia, pada twierdząca odpowiedź. Ustaliliśmy cenę na 120zł. Papierów nie ma. Cylinder po szlifie. Bak i cylinder zalany olejem. Późniejsze oględziny to potwierdzają. Na liczniku 34 500km. Rocznik 1977. Pcham WSK w stronę furtki. Ojciec rzucił okiem, pomruczał pod nosem, chciałeś to masz, a teraz pchaj do domu, wsiadł do auta i pojechał. Przede mną 2,5km pchania. Zaczyna padać deszcz, zimno jak cholera. Na szczęście po drodze mijam znajomego jadącego Transitem. Zatrzymuje się. Ładujemy WSK i jedziemy do domu ....
Dzień później, po powrocie z ze szkoły (czasy technikum, które teraz wspomina się z łezką w oku). Zaczynamy grzebać z ojcem. Ojciec przeprowadza akcję "odsyfiania". Ja skupiam się nad odpaleniem silnika. Po kilku godzinach pracy, silnik zapala bez większego wysiłku. Pierwsze kółko po podwórku to niezapomniane przeżycie. W końcu jest, mój upragniony motocykl. Brak papierów na razie nie przeszkadza, nieważne, byle jedzie i jest mój

To nie pierwsze moje spotkanie z tą WSK. Pierwsze miało miejsce gdy miałem może 5, a może 6 lat. Człowiek, od którego ją kupiłem (murarz amator) przyjechał pomagać w czymś ojcu. Pamiętam jak przez mgłę czarny motocykl oparty o płot - to była ona. Pamiętam.... a może chcę pamiętać. Ale jedno jest pewne, potwierdzają to rodzice, WSK była już wcześniej wielokrotnie na naszym podwórku

Nadchodzi zima, którą spędzam w warsztacie. Ojciec pomimo początkowego odgrażania się, że palcem nie kiwnie, jednak pomaga. Szlifowanie, malowanie, silnika nie ruszam. Pamiętam te powroty ze szkoły w lutym. WSK już na kołach. Można wsiąść i odpychając się nogami przejechać kilka metrów po warsztacie. To były jednak całkiem inne czasy. Nie było internetu, forów o WSK, książek w pdf'ach. Literaturę załatwiało się pożyczając książki od znajomych, rodziny. Z częściami było podobnie. Nie było allegro, nie było skuter Dębicy

Nadchodzi koniec marca. Zakładam silnik do ramy, paliwo, przelać gaźnik i zapala bez problemu.
Całe lato 1999 przelataliśmy z kolegami po polach i lasach. Wszyscy się dziwili skąd wziąłem WSK w tak pięknym stanie. Nie wierzyli, że remontowałem - po co remontować motocykl na pola.... Ale w mojej głowie dojrzewał inny plan. Klepiąc maszynę po baku, obiecuję jej i sobie, że kiedyś pojedziemy razem na Górę Świętej Anny. Zapytacie dlaczego tam. Miejsce to urokliwe i od dziecka do niego przywykłem. Ojciec do dzisiaj opowiada jak jechał WSK z mamą właśnie tam - co to była za wyprawa. Ja też tak chcę - śladami rodzinnej tradycji. Może kiedyś ....
W grudniu 1999 plan się zaczął krystalizować. Idę do WK. Pytam czy można zarejestrować, nie mam papierów, ale wiem, że została wyrejestrowana w 1988 roku, wiem kto był właścicielem i znam numer rejestracyjny. Pani się łamie, że nie powinna itd. ale sprawdza w ewidencji. Jest taki motocykl, będzie to kosztowało trochę zachodu, ale można rejestrować

Czerwiec 2000 - na motocyklu wisi próbna blacha - jadę na przegląd. Końcem czerwca miejsce próbnych numerów, zajmuje biała tabliczka. Mam już od dawna prawko A i B, siadam i jadę w stronę zachodzącego słońca - marzenia się jednak spełniają. Kiedyś w trasie spotykam poprzedniego właściciela mojej WSKi. Nie może uwierzyć: "To mój motor???? To nie możliwe!!!!". Że odmalowana to ok, ale jak ją zarejestrowałem - tego nie może zrozumieć. Tego jego zachwytu nie zapomnę, on też kochał motocykle .... niestety od paru lat już nie żyje.
Wakacje 2000 czas na remont silnika. Robiony bez oszczędzania, na maksa, jak robić to najlepiej jak się da albo wcale. Koszta wychodzą kosmiczne, udaje się to jakoś doprowadzić do końca tylko i wyłącznie dzięki wsparciu babci. To dzięki niej WSK dostała nowiutki wał ZMD. Każda zainwestowana złotówka zwróciła się z nawiązką.
Kolejne lata to używanie WSK czysto turystycznie. Do dzisiaj przejechała u mnie już 12 000km. Obietnicę o wyprawie śladami rodzinnej historii udaje się w zrealizować. W sumie WSKa zaliczyła 5 wypraw na Górę Świętej Anny

Z czasem do garażu zawitała Jawa TS 350. WSK poszła trochę w odstawkę, ale nadal potrafiła zaskoczyć, oczywiście pozytywnie. Po zimie wyciągam motocykle z garażu. Najpierw jawa- ssanie, parę razy na pusto, zapłon i kopiemy dalej .... noga już boli, wreszcie zapala. Wyjeżdżam WSK - przelewam gaźnik, 3x na pusto, kluczyk i za pierwszym ... charakterystyczny dźwięk dobiega z tłumika:) Ja jej obiecałem, że jej nie sprzedam i że będę o nią dbał, a ona mi, że mnie nie zawiedzie


Na zdjęciach możecie zobaczyć moją WSK na starych skanowanych zdjęciach zrobionych chyba w okolicach 2002 roku. Ma jeszcze chromowany tłumik - teraz jest już czarny bo ten chromowany się niestety zatkał. Ma również kierunkowskazy. Jako ciekawostkę napiszę, że tylna lampa jest na LEDach i to już od 2000 roku


Czwartek, 11.11.2011 - obchodzę dzisiaj 13 rocznicę zakupu mojego pierwszego motocykla ...... z tej okazji chciałem się z Wami podzielić jego i moją historią

Wytrwałym, którzy doczytali do tego miejsca - dziękuję. Napisałem to z miłości do maszyny, do historii, dla zachowania ulotnych wspomnień ........